03 sierpnia 2016

Nie ma wody na pustyni - Jabal Haroun

Aaron był starszym bratem i pomocnikiem Mojżesza - to wiedzieliśmy. Ale w szkole nie uczyli, że jego grób jest niedaleko Petry. Było jeszcze 6 godzin do zmroku i za namową lokalnego nomady (dziwnie brzmi określenie "lokalny" do koczownika i członka wędrującego plemienia, prawda?) wyruszyliśmy się pokłonić.



Przez pustynię. Na azymut. W 35-stopniowym upale po bezdrożu.
Gdzieś w oddali widać było biały punkcik wysoko na górze - to nasz Jabal Haroun.

Ubitej drogi nie ma. Jest coś jakby ścieżka, czyli bardziej wydeptany czy ubity żwir i piasek. W miejscu, gdzie ukształtowanie terenu sugeruje, że możesz skręcić w lewo lub w prawo, widzimy małe stosy kamieni. Kierujemy się zawsze w stronę majaczącego w oddali grobowca.


Po dwóch godzinach marszu z trzech litrów wody zostaje może pół butelki. Zaczynamy się martwić. Nie tylko o picie, ale też o to, w jaki sposób znajdziemy drogę powrotną.

Parę kilometrów naprzód, kilka łyków mniej. Bliżej grobu Aarona, dalej od Petry, dalej w nieznane.

200 metrów przed nami pod krzakiem widzimy chłopaka. Uśmiechamy się, jest ratunek! Podchodzimy bliżej, 15-letni chłopiec, a obok niego karabin... O, losie! Nie dość, że nie wiemy, jak wejść na tę górę, to nie tylko umrzemy z pragnienia, albo zgubimy drogę powrotną, ale na koniec zastrzeli nas jakiś Jordańczyk. Fajnie...

Chłopak nie podziela naszego uśmiechu, może trochę dziwi się, skąd na pustyni koczowników dwoje białych ludzi. Bez plecaków. Z pustymi butelkami. 10 km od cywilizacji.
Nie mówi po angielsku.
- Jabal Haroun? - zapytaliśmy, wskazując na górę, na której widać już białą kopułę grobu
- Hkdha - co pewnie znaczy "tak", bo kiwa głową.

Idziemy. Nasz przewodnik przodem. Potem my. Gościa z karabinem lepiej mieć przed sobą, no nie? Wzięliśmy od niego dwie reklamówki. W jednej jakieś gałgany, w drugiej magazynki do broni...
Poruszamy się po skałach, w górę, mijamy ułożone z kamieni słupki orientacyjne. Słupek - cztery kamienie wielkości pięści, jeden na drugim. Ale rzeczywiście pomaga się orientować.

Dochodzimy do metalowego baraku, gdzie chłopak napełnia nasze butelki, wskazuje drogę i zostaje, by obserwować okolicę.
Kilkaset metrów wspinaczki i docieramy do celu. Na samym szczycie Góry Aarona znajduje się biały grobowiec.




Widok z góry
Widać też cel naszego powrotu xD
Do Petry wracamy po śladach butów. Kilka minut po minięciu wykutego w skale Skarbca Faraonów - Al-Chazny noc robi się już bardzo późna. Kamienną dolinę pokonujemy w ciemności, ale droga jest już prosta.

Dzięki dla młodego żołnierza, który pomógł nam odnaleźć grób i nie zginąć.

Wyprawa z ruin miasta Nabatejczyków do Grobu Aarona to ok. 6 godzin marszu.
Mieliśmy 3 litry wody. Przydałoby się 6.
Żeby się nie zgubić, trzeba jakoś znaczyć drogę, albo liczyć, że wracając znajdzie się kamienne słupki.

Schodząc, widzimy, że życie na pustyni zaczyna się dopiero późnym wieczorem, gdy słońce nie piecze już tak przeraźliwie:
  



 





0 komentarze:

Prześlij komentarz