12 sierpnia 2016

4 godziny czy 4 pm?

- Niech Pan przyjedzie po nas ZA 4 GODZINY. - 4? Dobra, dobra - pokiwał głową i odpłynął. Zadowoleni poszliśmy zwiedzać nową wyspę.

Ok, dotarliśmy na farmę jeleni. Łatwo nie było, ale że leżenie plackiem na plaży nie do końca nas bawi, to postanowimy przespacerować się z południa wyspy Koh Mak do jej północno-wschodniej części, a stamtąd złapać już tylko jakąś łódkę i dopłynąć na Koh Kradad – małą wysepkę, która jest swoistą farmą jeleni.
Spacer zajął nam kilka godzin. Na szczęście trafiła się podwózka na pace starego traktora. Zabrał nas lokals, który jechał na plantację kauczukową.
Podwózka, dzięki której zaoszczędziliśmy godzinę marszu :)
Z brzegu wyspy widzieliśmy nasz cel. Wiedzieliśmy, że na pewno zaraz podpłynie jakaś łódka i zabierze nas do oddalonej o ok. 1 może 2 km małej wyspy ze stadem jeleni. Tak też było. Targowanie się o cenę przejazdu w 2 strony nie było łatwe, bo i nie było w pobliżu żadnej konkurencji. Angielski naszego rozmówcy też kulał, więc warunki do negocjacji nie były sprzyjające.

Stwierdziliśmy, że na zwiedzanie wystarczą nam 4 godziny, czyli ok. godziny 13 powinniśmy wrócić na naszą wyspę. Umówiliśmy się na 4 godziny i poszliśmy zwiedzać nowy teren.
Na wstępie opłata. Spacer - taniej. Wypożyczenie rowerów - drożej. Średniomiła pani informuje nas, że to prywatna wyspa i bez opłaty nie wejdziemy. Ok., płacimy.

2 kroki w głąb wyspy i już widzimy pierwsze jelenie! No dobra, wielkością przypominają nasze polskie sarny, ale na głowie noszą okazałe poroża. Przyjmijmy więc, że to tajlandzkie jelenie.
Kurczę, ale one w ogóle się nas nie boją. Szok. Chodzą sobie gdzie się im żywnie podoba. Nie uciekają przed człowiekiem. Zupełnie jakbyśmy weszli na podwórko z luźno biegającymi psami. Ciekawe doświadczenie.

Zatrzymujemy się przy stercie kokosów - plony zebrane z wyspy. No i taśma produkcyjna: rozłupywanie, suszenie, oddzielanie miąższu od łupiny. A przy tym wszystkim oczywiście jelenie. Podgryzają czasem kokosy. Przyglądają się pracującym ludziom.






 

Idziemy dalej. Wyspa jest płaska. Drzew kokosowych nie ma za wiele. Jest godzina 11, słońce wysoko, brak cienia - patelnia. Co chwila przez piaszczystą drogę przebiegają jelenie. Zatrzymują się w małych zaroślach - tam mają odrobinę cienia. Turystów na tej wyspie nie spotkaliśmy zbyt wielu. Dochodzimy do brzegu. Pusta plaża, trochę dzika, z poprzewracanymi drzewami kokosowymi. Robimy długi spacer. Trafiamy na miejsce przyszłej inwestycji - kilka małych domków w budowie szykowanych dla turystów. Na środku „osiedla” kwitnące rośliny - mini ogródek. A w ogródku oczywiście... jelenie. Są wszędzie!
Idziemy dalej. Za chwilę wybije godzina 13 - umówiona pora odbioru. Trafiamy jeszcze na przepiękną plażę. Tzn. byłaby przepiękna, bo kolor wody nas urzekł, krajobraz fantastyczny, tylko że na plaży leży milion śmieci! Istne wysypisko! Wszystko czego dusza zapragnie: żarówki, klapki, butelki, plastik, szkło – to na pewno skarby przywiane z okolicznych wysp lub wyrzucone w morze z pokładów statków. Wiecie jak smutno nam się zrobiło? Nikt tu jeszcze nie sprząta, bo nie ma turystów. Będą, to pewnie zaczną się porządki. Ale po ilości tych śmieci widać, jak przyroda cierpi z powodu rozwiniętej turystyki. Oj, smutne to!








Dochodzimy do portu. Za chwilę będzie 13, za chwilę przyjedzie umówiona łódka. Fajnie, bo już jesteśmy zmęczeni, zapasy wody nam się skończyły, miło byłoby już zjeść obiad na naszej wyspie, odpocząć w cieniu.

13:15 - dobra spóźnia się trochę. Zaraz przyjedzie.
13:30 - kurcze, czemu go nie ma? Zapomniał?
13:45 - o jest huśtawka, dla zabicia czasu trochę się pohuśtamy.
14:00 - dobra, chyba jednak nie przyjedzie. Machamy w stronę wyspy. Może nas ktoś zobaczy. A może by tak przepłynąć wpław? Przecież 1 - 2 km to nie dużo. Nie mamy ze sobą plecaków. Cienkie ubranie – strój idealny do pływania. Halo? Ale zmęczeni już jesteśmy. I nie wiemy, co kryje ta woda. Dobra, nie płyniemy, bo to może niebezpieczne i głupie.
14:30 - kurczę, chcemy do domu! Spadek formy psychicznej i fizycznej. Obiadu u właścicieli wyspy dla zasady nie zjemy - byli niemili.
15:00 - przypływa łódź z innymi turystami. Iskierka nadziei. Targujemy cenę. Dobra, wracamy w szybkim jak strzała pontonie.
15:10 - dochodzenie ze zdziwionym „naszym” panem. – Co jest? Wy JUŻ tu? Przecież miałem was odebrać o 4?!


Pamiętaj:
- Gdy lokalni słabo mówią po angielsku, najlepiej kilka razy upewnić się, że dobrze się dogadaliśmy. Chyba kartka i długopis są najlepszymi pomocami w konwersacjach.
- Na wyspę Koh Kradad weź czapkę, kapelusz i dużo wody.
- Naszykuj się na bilet wstępu. Rowerowa opcja też jest ok - wyspa przystosowana jest do jazdy na rowerze. Więcej zobaczysz, mniej się zmęczysz.

1 komentarz: