20 kwietnia 2019

Pierwsza podróż z dzieckiem

Zo miała 21 miesięcy, gdy polecieliśmy do Iranu. A wyglądało to tak:

Podróż w:
- samolocie:
Najbardziej z całej wyprawy bałam się przelotów samolotem. Ciśnienia w uszach. Dotychczas zawsze na pokładzie słyszałam płaczące dzieci. Serce by mi pękło, gdyby Zo odczuwała ból... Wzięliśmy kilka paczek musów, żeby dzieciak podczas startów i lądowań mógł je ssać. Strach i zapas gerberków okazały się zupełnie niepotrzebne. Zo w ogóle nie reagowała na lot. Jedynie co jej się nie podobało, to to, że musiała zapiąć pasy (opiekun dziecka dostaje dodatkowy pas, który dopina do swojego i zapina nim dziecko).
Jest jednak coś na rzeczy z tym ciśnieniem, bo podczas jednego z lotów, dziewczynka ok. 4 lat bardzo płakała skarżąc się na ból uszu (trochę próbowaliśmy ją ratować naszym zapasem gerberowych musów).
Dom bogatego kupca w Kashan - więcej TU
Nasza rada: bookujcie miejsca w samolocie (dotyczy klasy ekonomicznej) w pierwszych rzędach – są one przeznaczone właśnie dla rodzin z małymi dziećmi. Jest tam faktycznie więcej miejsca, niż w pozostałych rzędach. A jeśli myślicie, że miejsce przy oknie ze względu na fajne widoki może zapewnić rozrywkę Waszemu dziecku (takiemu poniżej 2 lat), to jesteście w błędzie. Teksty typu: „Zobacz, jesteśmy w chmurach”, albo „Tam na dole jest ocean/rzeka/góry/las…” nie robią na takim dzieciaku najmniejszego wrażenia.
Wsiadamy!
- taksówce:
Na początku Zo bała się panów taksówkarzy – trzeba było tłumaczyć, że pan nas zawiezie tam i tam; że to jest jego praca itd… Po kilku przejazdach już się przyzwyczaiła i przeważnie wykorzystywała czas przejazdu na spanie :) (co nie jest normą w jej przypadku, o czym będzie jeszcze później)
Dolina Gwiazd na Qeshm - must see!
- pociągu, autobusie i na promie
Dzieciak wymęczony zwiedzaniem i podróżowaniem przeważnie po kilku minutach drogi, padał jak mucha (jak już wspominałam, Zo nie zasypia z łatwością, gdy jedziemy autem – zazdroszczę rodzicom, którzy opowiadają „moje bejbi po 10 min w foteliku odpływa”).
Z tym taksówkarzem Zo nawet się zaprzyjaźniła :) woził nas przez dwa dni, w dodatku w aucie miał fajne, kolorowe światełko pod sufitem ;)
- spacerówce:
Lekki wózek firmy McLaren jak najbardziej sprawdził się i w samolocie i podczas zwiedzania. Łatwo go złożyć i oddać do luku bagażowego, czy też ciągać po mieście.
Często trzeba po prostu ciągnąć złożony wózek za małym, samodzielnym turystą ;)

McLaren w wersji off-road ;)

Jedzenie
Zo jadła to co my. Jeśli była możliwość, kupowaliśmy w sklepie makaron i gotowaliśmy go w hotelu, i zabieraliśmy do naszych ‘boksów lunchowych’. W grudniu w Iranie jest chyba więcej owoców niż w Polsce, więc jedliśmy sporo granatów, arbuzów, bananów, jabłek, truskawek itd. W restauracjach zamawialiśmy dodatkowo sałatki, żeby dzieciak pojadł też trochę warzyw. Ogólnie w kwestii jedzenia nie mieliśmy problemów.
Szykuje się rybka na obiad z targu rybnego na wyspie Qeshm
Spanie
Organizowaliśmy czas tak, żeby Zo mogła zrobić sobie 1 drzemkę w środku dnia: wracaliśmy do hotelu na odpoczynek, albo drzemka wypadała akurat w aucie/autobusie – dojeżdżając do kolejnego miejsca z planu zwiedzania.
Po całych dniach pełnych wrażeń, wieczorem dzieciak padał jak mucha, w każdym miejscu/hotelu.

Zabawki
Wzięłam do samolotu kilka nowych, niedużych zabawek – żeby Słodziak miał się czym zająć podczas tak dłuuuugich lotów, i wiecie co? W ogóle nie były potrzebne. Samolot sam w sobie był wystarczającą zabawką – składany stolik, prasa, przyciski, pasy itd… Większość zabawek zabranych z Polski posłużyła jako prezenty dla irańskich dzieci :)



Poznawanie świata
Fajnie jest pokazać dziecku świat. Inną kulturę, zwyczaje, ludzi. Zo szybko nawiązywała nowe kontakty. Gdy jechaliśmy dalej, często pytała o wcześniej poznaną osobę. Wiele razy wspominała też rodzinę z Polski.
Łaźnia w Kashan
Na miejscu brała chustę i naśladowała irańskie kobiety. Zadawała mnóstwo pytań z każdej dziedziny życia. Zdobyła nowe umiejętności, od fotografowania ;) po samodzielne branie prysznica :-) Już po trzech dniach pobytu w Iranie, Zo mówiła pojedyncze słowa w farsi i po angielsku. Pod koniec pobytu bez problemu mówiła do Irańczyków (ku ich wielkiej radości), np. „salamad baszit”.
Po powrocie do Polski do dnia dzisiejszego wspomina Somsye, Ariana i Ramina z wyspy Qeshm oraz Hameda z Teheranu.
Czarny piasek na wyspie Hormoz o której pisaliśmy TU





Esfahan, plac Imana, o którym przeczytacie TU
,

Kashan
 

1 komentarz: