Już samo wejście
na Bazar-e Bozorg (najprawdopodobniej największy bazar na świecie) zapowiada
się ciekawie – tłumy ludzi. „Wpływamy” więc z prądem na główną aleję bazaru i
chcąc znaleźć nieco luzu skręcamy w jedną z pierwszych uliczek. Idziemy,
idziemy, idziemy i przez kilometr, a może nawet i dwa ciągną się stoiska z
ubraniami. Nic więcej, same ubrania. Trochę to monotonne, ale po pewnym czasie
zamiast ubrań na straganach widzimy tkaniny! Mnóstwo tkanin, małe, duże,
kolorowe, świecące lub matowe – zawrót głowy – raj dla krawcowych, tym bardziej,
że po kolejnych 30 minutach marszu wchodzimy na sekcję nici i igieł. O rety,
chyba pół dnia minęło na tej przechadzce. Zgłodnieliśmy – zamawiamy kebab w
najbliższej knajpie, zastanawiamy się co dalej. Zmieniamy kierunek poszukiwań, mając
nadzieję że trafimy na interesujące nas działy, a tam jak na złość same sklepy
obuwnicze. Szaleństwo. Zaczynamy pytać o pistacje. Nie jest łatwo, ale z pomocą
kilku Irańczyków znajdujemy w końcu dział z orzechami. Uff… No dobrze, ale
chcemy kupić jeszcze upatrzone na innych bazarkach naczynia ceramiczne. Nie tym
razem, ten zakup przekładamy na kolejny dzień.
Jeśli trafisz na
bazar tak jak my, czyli w czwartek i piątek (Irański weekend) spodziewaj się
dzikich tłumów. Z resztą nie tylko na bazarze, bo i przed bazarem, na
przyległych uliczkach spotkasz pełno weekendowiczów. A że w dni wolne od pracy gospodynie
nie lubią gotować w domu i wolą zjeść posiłek w restauracji, to czeka cię
kolejna przygoda. W porze obiadowej poszliśmy do polecanej jadłodajni i to był nasz
pierwszy raz, kiedy w trójkondygnacyjnej knajpie widzieliśmy tysiące klientów.
Próba wejścia do środka zaczyna się od kilkunastometrowej kolejki przed
wejściem do lokalu. Nie było to straszne, bo w miarę szybko przesuwaliśmy się
do przodu – czekaliśmy tylko kilka minut. Szacun dla właścicieli lokalu,
kelnerów i kucharzy za tak szybką i sprawną obsługę. Coś niesamowitego. W
środku panuje kontrolowany chaos - logistyka na najwyższym poziomie: bierzesz
tackę, standardowy zestaw przystawek, coś do picia, potem idziesz zamawiać,
płacić i za chwilę dostajesz jedzenie. Miejsce do siedzenia co chwilę się
zwalnia. Siadasz, jesz. Wychodząc dostajesz od pani gumę do żucia i wykałaczkę.
Ciekawe tylko jak wygląda kuchnia: tony ryżu, mięs i sosów?! Niesamowite.
Gdy już
będziecie przy bazarze warto zwiedzić Pałac Golestan – niepozornie wyglądający
z zewnątrz zespół pałacowy kryje w sobie niesamowite bogactwo – skarby szachów.
Cały zespół wpisany jest na listę zabytków UNESCO. Przed zakupem biletu dobrze
wiedzieć, co chce się zwiedzać, ponieważ bilet składa się z 10 części: różne
muzea, wystawy, zbiory, itd. Podstawowa wejściówka kosztuje ok. 15 zł, wejście
do sali lustrzanej kolejne 15 zł, pozostałe składowe to osiem pozycji po ok. 8
zł. Koszt całego biletu to blisko 100 zł za osobę. My odpuściliśmy sobie muzea,
zobaczyliśmy tylko salę lustrzaną, gdzie przed wejściem trzeba założyć worki
ochronne na buty, a w środku nie można robić zdjęć – trochę szkoda, jednak mimo
to warto spędzić godzinę na oglądaniu luksusów szacha.
Na pewno w
sezonie wegetacyjnym ogrody przed pałacem wyglądają przepięknie: fontanny,
krzewy róż, różne gatunki drzew, pięknie przystrzyżone żywopłoty. Miejsce warte
zobaczenia.
Tron z żółtego marmuru z Jazdu. Fath Ali Szch - drugi z Kadżarów, za każdym razem gdy zasiadał na tronie, deptał po ukrytych w podnóżku szczątkach swojego największego wroga. |
Pałac w promieniach zachodzącego słońca, na drugim planie badgir - perska klimatyzacja - wieża wentylacyjna. |
Wejście do sali lustrzanej. Pozwolono zrobić mi tylko jedno zdjęcie. |
Ciekawostki:
- na teherańskim
bazarze znajdziemy ponad 4 tysiące sklepów z dywanami
- bazar liczy 10 km długości
Informacje
praktyczne:
- bilety wstępu
do zabytków są dużo droższe dla turystów niż dla Irańczyków, przykładowo: bilet
do Pałacu Golestan kosztuje 940 000 riale, a dla Irańczyków 210 000
riale
- kilogram niesolonych
pistacji kosztuje ok. 330 000 riali
- polecana
knajpa znajduje się na ul. 15 Khordad, 300-500 metrów od głównego wejścia
na bazar, a nazywa się Moslem. Zjedliśmy w niej kopiec ryżu z mięsem z barana (gotowane
mięso z kością – wygląda jak golonka), dwie surówki, most – czyli jogurt z
czosnkiem
Bardzo lubimy odwiedzać bazary, tak wielki musiał być niezłym wyzwaniem. Ciekawe informacje, pozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuńA który bazar w czasie Waszych podróży najbardziej zapadł Wam w pamięć? Dajcie linka do Waszej relacji :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy i odpozdrawiamy!