21 lipca 2016

Iran - start

Najpierw w mBanku pani na infolinii powiedziała, że przelew został odrzucony z powodu nieprawidłowego numeru IBAN. Potem zobaczyliśmy w PayPal status "Zwrot pieniędzy" i komunikat, że "zostało zidentyfikowane ryzyko związane z naszą transakcją".
Oba sposoby płatności za uzyskanie numeru referencyjnego do obiegania się o wizę, które proponowała Zahra nie przyniosły pozytywnych efektów. Zaczęliśmy się martwić...

Po kupnie biletów (znaleźliśmy tanie połączenie Warszawa - Kijów - Teheran za 950 zł na wrzesień, które nam przepadło, a potem kupiliśmy lot Warszawa - Ateny - Teheran za 1200 zł na październik) kolejnym krokiem było załatwienie wizy. Oczywiście, było ryzyko, że w przypadku odmowy przyznania wizy zostaniemy z biletami, ale niestety taka jest specyfika Iranu. Można starać się o wizę przed kupnem biletów, ale ponieważ od jej wbicia do paszportu do przylotu do Teheranu nie może upłynąć miesiąc, to lepiej zrobić to w odwrotnej kolejności. Bilety na samolot miesiąc przed wylotem mogą kosztować 2000 - 2500 zł.

W pierwszym kroku szukaliśmy na stronie MSZ, ambasady Iranu, forach i blogach, jak się mają sprawy z wizą. W drugim kroku, przy okazji chwilowej wizyty w Warszawie, pytaliśmy w irańskiej ambasadzie czy rzeczywiście, jeśli mamy wbitą w paszporcie izraelską pieczątkę, to nie ma szans na wizę. Bardzo miła pani powiedziała, że jeśli podróż do Izraela miała miejsce w ostatnim roku, to jest spore ryzyko, że strona irańska nie przyzna wizy. Nasza pieczątka jest sprzed 3 lat, więc chyba wszystko pójdzie gładko.

Nie wszystko... nie możemy przelać 60 euro irańskiej agencji Key2persia, która miała uzyskać dla nas Reference Number w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Iranu. Nie udało się przelewem SEPA, nie udało PayPalem. Straciliśmy trochę kasy na przelewy i przewalutowania. Stoimy w miejscu. Możliwe, że przyczyną odrzuceń było to, że wpisaliśmy w tytule przelewu "Iran Visa". Chyba nie do końca dobrze prześledziliśmy wpisy na forach...
Ale wiecie co na koniec? Zahra aplikowała o numery dla nas bez wcześniejszej wpłaty!
To musi być ta słynna irańska gościnność! Oddamy pieniądze przejazdem w Shiraz lub wpłacimy w dowolnym banku w Iranie.

Teraz czekamy na numery, a z nimi i z wnioskiem biegniemy do ambasady.

Co było dalej...




18 lipca 2016

Nocne życie nad Lugu Lake


O pięknych widokach Lugu Lake już pisaliśmy. Warto jeszcze wspomnieć o ludziach zamieszkujących ten region. Plemię Mosuo, bo o nim mowa, kieruje się zasadami delikatnie mówiąc nietypowymi dla przeciętnego Europejczyka.
Dla Mosuo, kultywującego tradycję wymarłą w innych rejonach Chin, a mianowicie dziedziczenie rodowodu w linii matki, typowe jest małżeństwo axia.

 Mamcia przed sklepem - sprzedaje "hand made".

 A tu turystki najprawdopodobniej z innego regionu przyjechały do "królestwa kobiet".

 Mamcia załatwia interesy :) Wioska u podnóża Himalajów, blisko 2700 m n.p.m.


O co chodzi w axia?
- Mama jest na pierwszym miejscu, czyli NIKT, NIGDY nie wyprowadza się z domu matki.
- To matka podejmuje wszystkie ważne decyzje.
- Nazwisko matki, rzecz jasna, dziedziczą wszyscy członkowie rodu.
- Kobiety nigdy nie wychodzą za mąż! Nie znają pojęcia mąż czy ojciec. Wszyscy faceci to co najwyżej wujkowie. Spotkania damsko-męskie, a i owszem występują – pod osłoną nocy.
- „Małżeństwo” w każdej chwili można zerwać.
- Opiekę nad dzieckiem oczywiście przejmuje MATKA.
- Mężczyźni teoretycznie nie mają potomków i praw do dobytku.
- Podsumowując: Mosuo to „królestwo kobiet”.

Sami zobaczcie:

 Mamcie w tradycyjnych strojach - takie trochę w sam raz do zdjęcia.


 A tu ta inna strona "równouprawnienia"

Trzeba przyznać, że bawić się to oni potrafią. Całkiem przypadkiem trafiliśmy na „nocną dyskotekę”. Najpierw oglądaliśmy pokazy tańca i śpiewu, a potem wszyscy razem zaczęliśmy tańczyć. Zabawa miała miejsce na placu z dużym, wybetonowanym paleniskiem na jego środku. Tańczyliśmy pod gołym niebem pełnym gwiazd, z leżącym poziomo księżycem (rogalik księżyca nie wygląda tak jak w Polsce, nie jest usytuowany pionowo). Próbowaliśmy „załapać” specyficzne kroki, a tańcząc w kółku, nie trzymaliśmy się standardowo za ręce, a zaplataliśmy jedynie najmniejsze palce.







Uwaga, wyregulujcie głośniki:


Na koniec nie obyło się bez „chwili dla reporterów” – milion zdjęć z zadowolonymi chińczykami


Pytacie, jak tam dotarliśmy? W nocy obudziły nas dochodzące z oddali głośne dźwięki. Postanowiliśmy wciągnąć dżinsy i sprawdzić co to za muzyka : )


Free style:


Kobiety Mosuo noszą kolorowe stroje. Włosy wysoko upięte, przyozdobione perełkami, barwne bluzki, często wyszywane ozdobnymi nićmi i błyszczącymi koralikami, w tali obowiązkowo przewiązane wyhaftowanym pasem i plisowane, jasne spódnice.

Rada dla Was - nigdy nie bagatelizujcie nietypowych odgłosów z zewnątrz i innych sygnałów nawołujących do niezapomnianej przygody! Przypadkowo, możecie zyskać nowe, niezaplanowane wspomnienia! A może już macie jakieś własne, ciekawe historie?
Udanych podróży!

Towarzysz zgubiony

Oczywiście wszystko dzieje się na dworcu. Dużo ludzi, dużo wejść/wyjść, brak charakterystycznych punktów odniesienia.

- Poczekajcie na nas, załatwimy jedzenie na drogę - mówimy do naszych towarzyszy podróży. Mieliśmy wystartować w 9-godzinną podróż pociągiem z Chengdu do Xichang.
- Jasne, ok., tylko się nie zgubcie...

Wróciliśmy z makaronem na wynos, bananami i ciastkami, ale towarzyszy już nie było. Nie było też tysiąca ludzi, którzy czekali na nasz pociąg. Jedzenie jest, ale gdzie się wszyscy podziali? Plecaki przełkniemy, ale przecież nie wrócimy do Polski i nie powiemy: "Zostali w Chinach... Trudno".

Druga akcja też z dworca. Tym razem jedziemy oddać niewykorzystane bilety komunikacji miejskiej w Pekinie.
Bilety oddane, nie straciliśmy paru yuanów, ale oczywiście znów spóźnienie, pociąg odjechał, naszych rodaków nie ma.

Pierwsze kroki po przylocie do Pekinu skierowaliśmy na dworzec, by kupić potrzebne bilety na dalszą podróż.




Długą, siedzącą podróż na odcinku Beijing-Chengu umilali nam sympatyczni sąsiedzi. Była gra w karty, zabawa w "zgadnij, ile mam lat?", ćwiczenie poprawnej wymowy chińskich miejscowości - grozi połamaniem języka!, wymiana drobnych prezentów typu pocztówka z Polski (warto coś takiego mieć ze sobą) i picie lokalnej nalewki :) a co! ;)


 Widok z okna pociągu - mglisty poranek.

Takie widoki za oknem, a my jedziemy dalej i już nie możemy doczekać się naszego celu podróży - zapowiada się bardzo ciekawie.

Zatem co robić w sytuacji zagubienia towarzysza? Przyznam, że rozmawialiśmy o tym wiele razy, ale ciągle nie mamy tutaj dobrego patentu: spotykamy się na następnej stacji, w hotelu docelowym, jedziemy do miejsca przeznaczenia i tam czekamy na peronie, wracamy do punktu, gdzie się ostatnio widzieliśmy. Trudno tu o dobrą radę. Więc właściwie to pytanie jest do Was, bo my po kilkunastu podróżach nadal nie wiemy, jak się trzeba zachować.

 Spokojnie, to tylko kilka osób przed wejściem na dworzec!

 A próbuj Turysto szczęścia! :)

Dworce w Chinach są duże - można się zgubić :)

Ciepła kolacja w pociągu? Nie problem :)

Może się przyda:
- żeby wejść się na peron, trzeba mieć bilet; często także, żeby wydostać się z dworca
- nie zawsze można kupić miejsce w pociągu, który nam najbardziej pasuje, więc o bilety warto walczyć z kilkudniowym wyprzedzeniem
- na długich trasach można jechać wagonem z kuszetkami, tj. łóżkami do spania. 24-godzinną trasę Beijing-Chengu spędziliśmy jednak na siedząco. Dwa dni przed planowanym wyjazdem zabrakło biletów na wagon sypialny.
- jeśli lubisz jedzenie od obwoźnego handlarza (np. zupka chińska do namoczenia wodą z pociągowego termosu albo ryż z warzywami z przenośnego kotła), to nie musisz koniecznie zabierać jedzenia na drogę
- warto mieć ze sobą coś na wymianę lub prezent: pocztówki, cukierki z ojczyzny czy drobne gadżety

17 lipca 2016

Luge Hu warto zobaczyć





Dostać się w to miejsce nie jest łatwo. Najpierw jechaliśmy całą noc pociągiem (9 godzin z Chengdu do Xichang), potem pół dnia spędziliśmy w autobusie mknąc po krętych, górskich drogach nad licznymi przepaściami, w dodatku z szalonym kierowcą za kółkiem. Trudy podróży wynagrodził widok jeziora Lugu. I choć pogoda nie była najlepsza (silny wiatr przerywany deszczem), to Lugu Lake zapadło nam w pamięć jako jedno z ładniejszych miejsc widzianych w Chinach.



Zdjęcia z drogi, z tych łatwiejszych odcinków. Tam gdzie było trudno, zamiast chwytać za aparat, ręce składaliśmy do modlitwy ;)

 Święta wyspa na środku jeziora.

 Ulica nad jeziorem.

 Poranek nad Lugu Hu.
Standard tutejszych hoteli (Husi International Youth Hostel). Lokalne wzory na narzutach i dekoracje na ścianach.




Lugu Lake leży w południowo-zachodnich Chinach, na granicy prowincji Yunnan i Syczuan.


Warto wypożyczyć rowery i spróbować objechać jak najwięcej linii brzegowej jeziora. Trasa pod górę i z górki sprawia dużo frajdy.

Błękit jeziora Lugu jest niesamowity.

I położenie wśród gór - ten widok zapiera dech.

Chińska rozrywka

Spacerując uliczkami chińskich miast i miasteczek na każdym kroku znajdziemy ludzi uprawiających swój ulubiony „sport”. Może nim być gra w karty, w chiński madżong. Taniec towarzyski, tai-chi (czy też inne sztuki walki), gra na instrumencie muzycznym lub też „chodnikowa kaligrafia” przy użyciu dużego pędzla maczanego w wodzie. Sami zobaczcie: