29 listopada 2016

Bandar Abbas - Zatoka Perska

Zwiedziliśmy twierdzę Bam, nadszedł czas przetransportować się ponad 400 km na południe nad Zatokę Perską. Autobusem. Bez wcześniej kupionego biletu – żaden problem. Dowiedzieliśmy się, że przez duże rondo niedaleko dworca, między godziną 16, a 18 będzie przejeżdżał autobus, którym dotrzemy na południe kraju. Tak też było, kilka minut po 17 wsiedliśmy do autobusu, bilet kupiliśmy u kierowcy. Spałaszowaliśmy kolację – suchy prowiant: chleb z kremowym serkiem o smaku czosnku (kurczę, znowu nie ‘zauważyliśmy’ napisu w farsi „z czosnkiem” na opakowaniu), garść pistacji na przegryzkę, woda i sok do popicia. Ucięliśmy krótką pogawędkę z przewoźnikiem, na tyle na ile pozwał nam poznany przez tydzień zasób słów farsi. Za oknem pustynia, do tego zaczęło robić się już ciemno, poszliśmy więc na pusty tył autobusu nieco się zdrzemnąć.

W Bandar Abbas będziemy o północy, nie mamy zarezerwowanego hotelu, nawet nie za bardzo wiemy, gdzie można znaleźć niedrogie spanie. W sumie to żadna nowość – cały czas podróżujemy bez wcześniejszego rezerwowania noclegów. Tym razem różnica polega na tym, że będziemy w nowym mieście w środku nocy. Jednak nie martwimy się tym, idziemy spać. Wygodnie nie jest. Nawet z podarunkiem od przewoźnika – pluszową poduszką pod głowę. Na godzinę przed przyjazdem do celu, nawiązujemy sympatyczną pogawędkę z Persem w średnim wieku. Okazuje się, że chłopak trochę podróżował po Azji i na nasze szczęście zna angielski. Oczywiście bez najmniejszego problemu oferuje pomoc: „weźmiemy razem taksówkę i poproszę taksówkarza, żeby zawiózł was do niedrogiego hotelu”.

Wysiadamy z autobusu pośrodku niczego, a taksówką okazuje się przypadkowo złapany „na stopa” samochód z kierowcą chętnym podwieźć nas do hotelu. Kolega z autobusu wytłumaczył wszystko kierowcy i wysiadł wcześniej niż my. Dalsze poszukiwania czynimy w okrojonym składzie: my plus kierowca. „Poszukiwania” to dobre słowo. Po mieście jeździliśmy ponad godzinę, odwiedzając w tym czasie 2 hotele, jednak stanowczo za drogie na naszą kieszeń. Decydujemy się zostać w trzecim hotelu, choć to najdroższa jak do tej pory miejscówka. Ze względu na godzinę (1:30) i naszego kierowcę nie chcemy szukać dalej. Oczywiście z panem kierowcą dochodziliśmy się kilka dobrych minut w kwestii zapłaty za pomoc i obwóz po mieście w poszukiwaniu spania. Próbowaliśmy co najmniej 4 razy zapłacić mu za jego czas i paliwo. Niestety nie przyjął pieniędzy, w dodatku zostawił numer telefonu z prośbą, żeby zadzwonić do niego rano i odmeldować się czy wszystko jest ok. Z pomocą hotelowej recepcjonistki zadzwoniliśmy rano do pana kierowcy i wiecie co? Gotów był przyjechać pod hotel i zawieźć nas tam gdzie chcemy! Irańczycy są niesamowici!

Fish Market w Bandar Abbas

Na taki widok niektórym ślinka zaczyna kapać po brodzie ;)
 
Świeże ryby

Fish Market

Widok z portu na centrum miasta

Bandar Abbas to tylko punkt przejazdowy w naszym planie. Dlatego decydujemy się zwiedzić jedynie market rybny i jechać dalej na Queshm Island, o czym więcej w następnym wpisie.
W Bandar Abbas jest niesamowicie gorąco: od kilku do kilkunastu stopni więcej niż w wyżej położonych miastach (Teheran, Mashhad, Gondbad, Kerman, Bam). Wilgotność powietrza także jest znacznie wyższa co potęguje uczucie sauny i prażenia skóry żywcem.

Spacer w skwarze wzdłuż promenady wiodącej na Fish Market


Fish Market znajduje się nad samym morzem, znajdziemy go idąc promenadą z centrum miasta na zachód wzdłuż cieśniny Hormoz, gdy miniecie port, do przejścia zostanie jeszcze ok. 1 km – to całkiem sporo idąc w skwarze lejącym się z nieba ;)
Na bazarze radzimy zachować ostrożność, rano może być tam spory tłum ludzi, dodatkowo w wąskich alejkach biega mnóstwo dość nachalnie żebrzących dzieciaków. A przed bazarem, na mini warzywniaku siedzą ich mamy z jeszcze mniejszymi pociechami.

Z ciekawostek: nad Zatoką Perską żyje mniejszość Bandari. Mają swój dialekt i specyficzną muzykę. Nieco inaczej się ubierają, szczególnie kobiety – noszą bardziej kolorowe suknie i czasem maski zasłaniające twarz. Podobno, w miejscowości oddalonej o ok. 80 km od Bandar Abbas w każdy czwartek odbywa się targ, gdzie kobiety ubrane w tradycyjne stroje (maski na twarzy, kolorowe czadory), sprzedają rękodzieła i tradycyjne potrawy. Informacja nie sprawdzona przez nas.

W następnym poście napiszemy jak dostać się na wyspę Queshm i co można na niej zobaczyć.


Przydatne:
- spaliśmy w Darya Hotel – opisywany w przewodniku Lonly Planet jako niedrogi. Za pokój dwuosobowy z klimatyzacją, wifi, łazienką na korytarzu zapłaciliśmy 790 000 riali. Podany w Lonly numer telefonu jest nieaktualny.
- śniadanie w hotelu kosztuje 120 000 riali: 2 jajecznice i 2 herbaty;
- orzeźwiający i chłodzący jogurt z bananem na mieście kosztuje ok. 15 zł.

20 listopada 2016

Twierdza Bam

Z Kerman jedziemy 250 km dalej na południowy wschód kraju. W ten sposób znajdujemy się coraz bliżej granicy z Pakistanem. W rejonie tym mieszkają Beludżowie – to lud bez własnej państwowości, żyją w Pakistanie, Iranie, Afganistanie, Omanie, Turkmenistanie i Tadżykistanie. Na pierwszy rzut oka różnią się od Persów wyglądem (są mniejsi i mają ciemniejszy odcień skóry), oraz ubiorem (noszą białe koszule dhoti, białe spodnie i chusty).


Jednak nie dla Beludżów tu przyjechaliśmy, chcemy zobaczyć słynną twierdzę Bam. Niestety, po trzęsieniu ziemi w 2003 roku, są to aktualnie ruiny największej na świecie cytadeli zbudowanej z suszonej cegły mułowej.
Cały czas trwa i z pewnością potrwa jeszcze długo odbudowa tego bardzo ważnego niegdyś miejsca, gdzie krzyżowały się główne szlaki handlowe jedwabiem i bawełną.
Podczas trzęsienia ziemi zostało uszkodzonych ok. 80% budynków. Zginęło wtedy ok. 26 tysięcy osób, a 30 tys. zostało rannych.

Podróż VIP-owskim autokarem z rozkładanymi fotelami, pan w białym wdzianku z prawej strony nie jest Persem, a Beludżem

Twierdza Bam

Ruiny domów w twierdzy Bam


Wyobraźcie sobie, że obiekt ten zajmuje 180 tys. metrów kwadratowych, to obszar większy od 25 profesjonalnych boisk piłkarskich! Całe miasto otoczone było wysokimi na 7 metrów murami ochronnymi z wieżami strażniczymi. W środku znajdowało się ok. 400 domów mieszkalnych i wszystko co było potrzebne do prowadzenia normalnego życia: budynki publiczne, stajnia na 200 koni, meczet, łaźnia, szkoła, boisko sportowe, a nad wszystkim górowała cytadela.


Część czekająca na odbudowę

Niestety nie wszędzie da się wejść. Pewne zakamarki są niedostępne dla turystów z powodów bezpieczeństwa. Tak jest na przykład z najwyższym punktem – cytadelą. Choć jeszcze kilka lat temu można było podziwiać z niej panoramę całej twierdzy. Dziś wejście na sam szczyt jest już niestety zamknięte. Mimo wszystko na zwiedzanie ruin Bam spokojnie możesz zarezerwować 3 godziny – ten obiekt jest naprawdę ogromny.

Panorama z najwyższego, dostępnego dla turystów punktu twierdzy Bam

Informacje praktyczne:

- z Kerman do Bam jedziemy autobusem VIP-owskim z wygodnymi, rozkładanymi fotelami. Podróż za 10 zł od osoby zajmuje 2,5 h,
- bilet wstępu do twierdzy Bam (wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO) kosztuje 200 000 riali od osoby (czyli ok. 20 zł)
- dworzec autobusowy w Bam jest nieco opustoszały, większość autobusów do Kerman czy Bandar Abbas zatrzymuje się przy dużym rondzie przy dworcu autobusowym. Nie mając wcześniej kupionych biletów, o godzinie 17:10 bez problemu wsiedliśmy do autobusu jadącego do Bandar Abbas (podróż trwała 7 h). Bilety kupiliśmy u kierowcy – 34 zł za 2 osoby. W ten sposób jednego dnia pokonaliśmy ok. 600 km dwoma autobusami.

W następnych wpisach:
przeczytacie między innymi o tym jak o północy znaleźć niedrogi hotel w Bandar Abbas, co można zobaczyć w mieście nad Zatoką Perską, jak dostać się na największe wyspy leżące w Cieśninie Ormuz. Napiszemy trochę o pogodzie, targu rybnym, o tankowcach z ropą naftową i gazie ziemnym. I jak zawsze znajdziecie garść informacji praktycznych.

17 listopada 2016

Urokliwy Kerman

Tak jak galerie handlowe w Europie, tak w każdym większym mieście w Iranie znajdują się bazary. Po kilku tygodniach podróżowania, kolejny bazar może przestać robić duże wrażenie na turyście. Jednak Bazar-e Vakil w Kerman jest uroczy i na pewno warto się do niego wybrać. Ma tylko 1 km długości (nie jest więc tak męczący jak dziesięciokilometrowy Bazar-e Bozorg w Teheranie).



Podstawowy produkt do potrawy Kale Pache
 (O Kale Pache przeczytasz TU. )

W środku bazaru znajduje się dziedziniec Gandż Ali, a dookoła niego sklepy usytuowane pod zadaszeniem przypominającym nieco konstrukcje krakowskich sukiennic. Na dziedzińcu możemy zobaczyć zabytkową wagę kupiecką i miedziany pomnik kupca. Podobno w pobliżu Kerman znajduje się druga co do wielkości kopalnia rudy miedzi na świecie (większa jest tylko w Chile). Kerman słynie między innymi ze sprzedaży ogromnych naczyń miedzianych, tzw. samowarów oraz dywanów i produktów z kaszmiru. Na obrzeżach miasta, na pustyni uprawiane są ogromne plantacje pistacji.

Świeże pistacje jeszcze w skórkach, cena za 1 kg - 20 zł





Śniadanie w restauracji z gadającą papugą przy bazarze, cena za całość widoczną na zdjęciu - 15 zł
Będąc na bazarze polecamy wejść do tradycyjnej herbaciarni – Czajchane-je Vakil i zrelaksować się na tachcie – drewnianym podeście wyścielonym dywanem i poduszkami. Za czasów Kadżarów miejsce to było łaźnią miejską. Pijąc herbatę koniecznie spróbujcie kermańskiego, żółtego ciasteczka ze słodkim nadzieniem, najprawdopodobniej figowo-orzechowym – pyszne!

Wnętrze herbaciarni




Informacje praktyczne:
- świeże pistacje kosztują ok. 20 zł za kg, pistacje niesolone bez miękkich skórek ok. 33 zł,
- w Czajchane-je Vakil do zmówionej herbaty dostaniecie ciasteczka kermańskie, do ceny herbaty doliczona jest opłata wstępu 3 zł, całość: 11 zł
- ceny owoców na bazarze są niskie, ok. 2,5 zł za kilogram cytrusów (pomarańcze, mandarynki, grejpfruty)

Pustynia Kaluts – najgorętsze miejsce na ziemi

Będąc w południowo-wschodniej części Iranu w prowincji Kerman i miejscowości o tej samej nazwie, pojechaliśmy do Shahdad, a stamtąd na pustynię Dasht-e Lut, potocznie zwaną Kaluts. To tu w 2005 roku zarejestrowano temperaturę powietrza równą 70,7 °C, co czyni to miejsce najgorętszym na ziemi.

Jednak nie dla rekordowych temperatur warto tu przyjechać, bo któż by chciał smażyć się w 30, 40, 50, 60, 70 stopniach Celsjusza? W Kaluts znajdziemy niesamowite formacje skalne, docenione także przez UNESCO.





Trafiliśmy na pustynię popołudniu, niedługo przed zachodem słońca. To chyba dobry moment, zważywszy, że cały czas jest tu bardzo ciepło! Godziny przyjazdu nie planowaliśmy, wyszło tak, ponieważ chcąc zaoszczędzić 100 euro za osobę (cena ofert kilku biur podróży w Kerman obejmująca transport, wyżywienie i nocleg na pustyni), dotarliśmy na pustynię na własną rękę. Mając po drodze mnóstwo przygód rzecz jasna. Jeśli Ty też chcesz zobaczyć pustynię za ok. 70 zł od osoby ten wpis jest właśnie dla Ciebie. Poniżej uaktualnimy także kilka danych z Lonely Planet (publikacja z 2012 roku). Już niebawem, w oddzielnym poście pojawi się więcej sprostowań do nieaktualnych już informacji podanych w przewodniku.



W mieście Kerman nie znaleźliśmy autobusów kursujących do Shahdad. Dlatego zdecydowaliśmy się na taksówkę „savari” – auto rusza, gdy zapełni się pasażerami chcącymi jechać w to samo miejsce. Wygląda to np. tak: na tylnym siedzeniu czeka już kobieta w czarnej chuście, wsiadamy my, koniecznie pani koło pani (segregacja płci) i czekamy na ostatniego pasażera, którego kierowca nawołuje na chodniku. Po 10 min. wsiada do auta młody chłopak i w drogę. Jest to opcja ekonomiczna, ponieważ przejazd kosztuje ustaloną kwotę, w tym przypadku 40 000 riali. Mając 4 pasażerów, taksówkarz kasuje od każdego po ok. 10 zł. Jedziemy ok. 2 godzin.

Mamy nadzieję, że w Shahdad znajdziemy tańsze niż w Kerman biura podróży. Chociażby dlatego, że od samej pustyni będzie dzieliło nas już tylko ok. 40 km. Lonely Planet również obiecuje „bazę wypadową” do Kaluts.
Jakże się zdziwiliśmy trafiając do owej „bazy wypadowej” – OPUSTOSZAŁEJ! Trudno było nam sobie nawet wyobrazić, że 4 lata temu takowa tu istniała. O co chodzi? Mała wioska, dwie ulice, na środku rondo, dwa otwarte małe sklepy spożywcze, posterunek policji i postój taksówek przy męskim „prayer room”. 70% budynków jest pozamykanych, po horyzont nie widzimy żadnego turysty. Czy na pewno dobrze trafiliśmy? A może ta pustynia w ogóle nie jest warta zobaczenia i biznes od lat już nie funkcjonuje?
OK. Działajmy. Czy ktoś tu mówi po angielsku? Trzech taksówkarzy – żaden nas nie rozumie. Że pustynia Kaluts jest "o tam gdzieś hen" potwierdzają, ale my chcemy tam pojechać! Padają jakieś ceny w rialach i tomanach, ale nie mamy pewności, że się rozumiemy. Taksówkarz wpada na pomysł, wsiadamy do auta, gdzieś jedziemy, jeszcze nie wiemy o co chodzi. Po pięciu minutach podjeżdżamy pod jego dom, gdzie najpierw wychodzi ojciec i zaprasza nas na obiad (nic a nic nie mówi po angielsku), następnie mama – szybko w marszu owija się w chustę i z uśmiechem na twarzy zaprasza nas do środka. Dobra, jesteśmy głodni, ale przede wszystkim chcemy jechać na pustynię i szukamy kogoś, z kim da się dogadać. Stoimy pod bramą, patrzymy na nich, a oni na nas. Próbujemy się dogadać ogólnoświatowym językiem gestów, ale za dużo tu szczegółów jak na język migowy. Ogólnie wszyscy wiedzą, że chodzi o „Kaluts”, ale co u diabła ci biali europejczycy chcą od tego Kaluts, to już nie za bardzo wiadomo. Sytuacja wydaje się być nieco beznadziejna. Czas ucieka, robimy się naprawdę głodni, jesteśmy w wymarłej wiosce, pustynia jest na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak nieosiągalna.
Ok, taksówkarz ma kolejny pomysł – policja! Jedziemy na posterunek policji – chłopaki na pewno pomogą. Podjeżdżamy pod komisariat, nasz kierowca przez zamkniętą bramę tłumaczy funkcjonariuszowi, o co chodzi, wpuszczają nas do środka. Wejścia pilnuje gość z pokaźnym karabinem maszynowym! Na komisariacie sensacja – biali przyszli – po kolei każdy wychodzi z pokoju, przygląda nam się i odchodzi. Do tego dziewczyna pyta o „dablju si” – bo już naprawdę musi skorzystać. Czekamy na jakiegoś komendanta. Oczywiście nikt nie mówi po angielsku. Po kilkunastu minutach przyglądania się policyjnej sielance, udaje nam się wejść do gabinetu przełożonego, który oczywiście w pierwszej kolejności spisuje nasze dane z paszportu – a co, pochwali się że miał interesantów z Lachestanu (z Polski). Czujemy w kościach, że to nasza ostatnia deska ratunku, wyjmujemy cukierki z Polski – wierzymy, że pomogą. Jest uśmiech na twarzy poważnego jak dotąd pana w koszuli z kołnierzykiem. Wyjmujemy zeszyt, rysujemy nasze położenie: tu jesteśmy, na pustynię chcemy jechać, po drodze jeszcze jedno miejsce zobaczyć i wrócić – ten pan niech nas zawiezie – zdążymy przed zachodem słońca – pięciu policjantów patrzy w zeszyt, aż jeden z nich jakby dostał olśnienia – zrozumiał, o co chodzi. „Dogadujemy” szczegóły: kasa, kilometry, czas, jeszcze musimy coś zjeść – po 2 godzinach tłumaczenia nagle wszystko staje się jasne.
Dziękujemy policjantom, jedziemy do małego spożywczaka, który okazuje się być także domową restauracją – kupujemy dwa boksy ryżu z mięsnym sosem, zapas wody mineralnej i ruszamy.



Nagranie z taksówki

Pustynia jest wielka, ma ponad 51 tys. km2. Znajdują się na niej ciekawe formacje piaszczysto-skalne wyrzeźbione przez wiatr. Na podłużne ostańce pokaźnych rozmiarów można się wdrapać i podziwiać okolicę ze wzniesienia.
Kaluts kryje wiele ciekawostek. Opuszczone budowle, z olbrzymimi piwnicami. Kierowca pokazuje nam też podziemne tunele wodne (kanaty). Takie to ciekawe, że na najsuchszym miejscu na ziemi, można znaleźć oazę z bardzo zimną, podziemną rzeką. Warto było tu przyjechać i nakarmić oczy pięknymi widokami.

W tej twierdzy, pod ziemią kryje się olbrzymia piwnica

Pustynna panorama

Warto wiedzieć:
- z Kerman na pustynię Kaluts jest około 145 kilometrów, przejazd taksówką do miejscowości położonej najbliżej pustyni kosztuje 40 000 riali,
- istnieje desert camp dla chcących spędzić noc na pustyni w szałasie, cena wyjściowa za „namiot” to ok. 40 zł (pod koniec negocjacji było już 20), warunki raczej skromne; zimna woda w kranie i koc w cenie noclegu,
- za przejazd w obie strony, miejscowego taksówkarza, obiad i wodę dla dwóch osób wydaliśmy 150 zł; w biurze podróży cena za osobę to ponad 400 zł,
- będąc już na pustyni spotkaliśmy jeszcze 2 turystów, nie jest to więc miejsce zatłoczone,

Nocleg na pustyni w szałasie

Gondbad-e Qabus

Łatwiej tutaj przyjechać, niż się wydostać...

Prawie 100 km i 90 minut jazdy współdzieloną taksówką savari z Gorgan i jesteśmy w południowej części miasteczka Gondbad.
Stąd już tylko 20 - 30 km do granicy z Turkmenistanem, więc ta mniejszość narodowa (Turkmeńscy sunnici) jest bardziej widoczna na ulicach. Maszerujemy ok. 2 km na północ. Po drodze na śniadanie przyszło nam zjeść chlebek lavash z białym serkiem twarogowym i kale pache. To wybitne danie z mózgu owcy na pewno doczeka się osobnego wpisu.

Już kilkaset metrów przed dotarciem do celu na horyzoncie widać olbrzymią wieżę Mil-e Gonbad (Gondbad-a Qabus Tower).

Widok na wieżę z lotu ptaka na początku XX wieku

Danie z mózgu owcy. Mięso po lewej, bulion z chlebem po prawej. Duże oka doskonale oddają poziom tłustości potrawy.

Nowoczesna jak na Iran piekarnia chleba lavash

Wpisana na listę UNESCO w 2012 roku, stojąca na platformie i wysoka na 72 metry wieża została zbudowana w 1006 roku.
Jest jedną z najbardziej unikalnych budowli architektury Iranu z czasów islamskich. Napis na wieży:
"W imię Allaha, ten pałac zbudowano dla księcia Shams ul-Ma'ali z jego rozkazu w czasie jego życia". Niestety książę Zeyarid Shams miał jedynie chwilę na podziwianie tego wspaniałego dzieła, bo 6 lat po jego ukończeniu został zamordowany.
Tysiącletnia budowla przetrwała do naszych czasów w doskonałym stanie.

Mil-e Gondbad widziana z parku

Może się przydać:
- przystanek busów i savari z Gorgan do Gonbad znajduje się na wschodnim krańcu miasta (Istagah Gonbad). Dojazd z centrum taksówką za 40.000 riali;
- Mil-e Gondbad dobrze widać z parku przed bramą wejściową - w ten sposób można oszczędzić 200.000 riali za bilet wstępu;
- chcąc jechać dalej na wschód do Parku Narodowego Golestan należy podjechać savari do oddalonego o 40 km małego miasteczka Kalaleh.

14 listopada 2016

Górzysta wioska Kang

Jesteśmy w Mashhad, w drugim co do wielkości mieście w Iranie. Jest to północno-wschodnia część kraju, niedaleko granicy z Turkmenistanem.
Za nami jest już ponad tysiąc kilometrów podróży: pociągiem, autobusem, taksówką. Chcąc odpocząć nieco od zgiełku dużego miasta, postanawiamy odwiedzić górską wioskę Kang, oddaloną o ok. 50 km od Mashhad.


Miejskim autobusem z placu Shohada, za 1 zł od osoby wydostajemy się w ciągu godziny na północno-zachodnie obrzeże miasta, w pobliże BRT Terminal West. Kilkanaście minut zajęło nam znalezienie kolejnego autobusu do Torghabeh, a stamtąd zostało już tylko 20 km do Kang. Pokonaliśmy je łapiąc dwa autostopy, przy okazji poznając bardzo miłe osoby. Pomocni ludzie na każdym kroku to zupełnie normalna i oczywista sprawa w Iranie, dlatego temat ten doczeka się oddzielnego wpisu.
Szczęśliwi z osiągniętego sukcesu – dotarcia do celu, rozglądamy się chwilę po małej wiosce. Wygląda na nieco opuszczoną, niczego ciekawego w niej nie znajdziemy. Jest wręcz biednie: gliniane domy, wąskie przejścia, dookoła cisza. Spotkaliśmy jedynie dzieci bawiące się patykami i kilka kur. Co ciekawe, domowe zwierzęta, takie jak psy, są rzadkością w Iranie. Nie cieszą się uznaniem ludzi. Na ulicach nie ma wałęsających się, wychudzonych i bezdomnych psiaków (w przeciwieństwie do innych krajów, np. Sri Lanka, Indie).



Wędrówkę zaczynamy od marszu wzdłuż rzeki. Po obu stronach otaczają nas góry. Szukamy najlepszego wejścia na górę po naszej lewej ręce, tak żeby móc zobaczyć wioskę znajdującą się za górą z prawej strony. Po kilkunastu minutach wspinaczki podziwiamy Kang z położonego naprzeciwko wzniesienia. Jest pięknie: cisza, spokój, brak turystów i szlaków. Bliskość przyrody jest urokliwa. Polecamy!

 

 

Warto wiedzieć:
- miej zawsze przy sobie jakiś mały prezent dla życzliwych, przypadkowo napotkanych ludzi, np. korzystając z autostopa z pewnością nie będą chcieli wziąć od Ciebie pieniędzy, za to cukierek z Polski czy też inny upominek będzie bardzo miłym gestem :) Tutaj przykładowe prezenty dla dzieci.
- bilety autobusowe w Mashhad kosztują 10 000 riali za osobę, nie ważne jak daleko jedziesz; płacisz u kierowcy

11 listopada 2016

Bazar w Teheranie i Pałac Golestan

Rozpoczynając i kończąc naszą podróż w Teheranie, wiedzieliśmy, że ostatnie dwa dni miesięcznej wyprawy spędzimy na shoppingu kompletując prezenty dla bliskich. Wydawałoby się prosta sprawa – wiemy czego chcemy, wystarczy wejść na bazar, kupić, wyjść. Nic bardziej mylnego! Wchodzisz na bazar i … gubisz się!

Już samo wejście na Bazar-e Bozorg (najprawdopodobniej największy bazar na świecie) zapowiada się ciekawie – tłumy ludzi. „Wpływamy” więc z prądem na główną aleję bazaru i chcąc znaleźć nieco luzu skręcamy w jedną z pierwszych uliczek. Idziemy, idziemy, idziemy i przez kilometr, a może nawet i dwa ciągną się stoiska z ubraniami. Nic więcej, same ubrania. Trochę to monotonne, ale po pewnym czasie zamiast ubrań na straganach widzimy tkaniny! Mnóstwo tkanin, małe, duże, kolorowe, świecące lub matowe – zawrót głowy – raj dla krawcowych, tym bardziej, że po kolejnych 30 minutach marszu wchodzimy na sekcję nici i igieł. O rety, chyba pół dnia minęło na tej przechadzce. Zgłodnieliśmy – zamawiamy kebab w najbliższej knajpie, zastanawiamy się co dalej. Zmieniamy kierunek poszukiwań, mając nadzieję że trafimy na interesujące nas działy, a tam jak na złość same sklepy obuwnicze. Szaleństwo. Zaczynamy pytać o pistacje. Nie jest łatwo, ale z pomocą kilku Irańczyków znajdujemy w końcu dział z orzechami. Uff… No dobrze, ale chcemy kupić jeszcze upatrzone na innych bazarkach naczynia ceramiczne. Nie tym razem, ten zakup przekładamy na kolejny dzień.


Jeśli trafisz na bazar tak jak my, czyli w czwartek i piątek (Irański weekend) spodziewaj się dzikich tłumów. Z resztą nie tylko na bazarze, bo i przed bazarem, na przyległych uliczkach spotkasz pełno weekendowiczów. A że w dni wolne od pracy gospodynie nie lubią gotować w domu i wolą zjeść posiłek w restauracji, to czeka cię kolejna przygoda. W porze obiadowej poszliśmy do polecanej jadłodajni i to był nasz pierwszy raz, kiedy w trójkondygnacyjnej knajpie widzieliśmy tysiące klientów. Próba wejścia do środka zaczyna się od kilkunastometrowej kolejki przed wejściem do lokalu. Nie było to straszne, bo w miarę szybko przesuwaliśmy się do przodu – czekaliśmy tylko kilka minut. Szacun dla właścicieli lokalu, kelnerów i kucharzy za tak szybką i sprawną obsługę. Coś niesamowitego. W środku panuje kontrolowany chaos - logistyka na najwyższym poziomie: bierzesz tackę, standardowy zestaw przystawek, coś do picia, potem idziesz zamawiać, płacić i za chwilę dostajesz jedzenie. Miejsce do siedzenia co chwilę się zwalnia. Siadasz, jesz. Wychodząc dostajesz od pani gumę do żucia i wykałaczkę. Ciekawe tylko jak wygląda kuchnia: tony ryżu, mięs i sosów?! Niesamowite.


Gdy już będziecie przy bazarze warto zwiedzić Pałac Golestan – niepozornie wyglądający z zewnątrz zespół pałacowy kryje w sobie niesamowite bogactwo – skarby szachów. Cały zespół wpisany jest na listę zabytków UNESCO. Przed zakupem biletu dobrze wiedzieć, co chce się zwiedzać, ponieważ bilet składa się z 10 części: różne muzea, wystawy, zbiory, itd. Podstawowa wejściówka kosztuje ok. 15 zł, wejście do sali lustrzanej kolejne 15 zł, pozostałe składowe to osiem pozycji po ok. 8 zł. Koszt całego biletu to blisko 100 zł za osobę. My odpuściliśmy sobie muzea, zobaczyliśmy tylko salę lustrzaną, gdzie przed wejściem trzeba założyć worki ochronne na buty, a w środku nie można robić zdjęć – trochę szkoda, jednak mimo to warto spędzić godzinę na oglądaniu luksusów szacha.
Na pewno w sezonie wegetacyjnym ogrody przed pałacem wyglądają przepięknie: fontanny, krzewy róż, różne gatunki drzew, pięknie przystrzyżone żywopłoty. Miejsce warte zobaczenia.

Tron z żółtego marmuru z Jazdu. Fath Ali Szch - drugi z Kadżarów, za każdym razem gdy zasiadał na tronie, deptał po ukrytych w podnóżku szczątkach swojego największego wroga.

Pałac w promieniach zachodzącego słońca, na drugim planie badgir - perska klimatyzacja - wieża wentylacyjna.
Wejście do sali lustrzanej. Pozwolono zrobić mi tylko jedno zdjęcie.


Ciekawostki:
- na teherańskim bazarze znajdziemy ponad 4 tysiące sklepów z dywanami
- bazar liczy 10 km długości

Informacje praktyczne:
- bilety wstępu do zabytków są dużo droższe dla turystów niż dla Irańczyków, przykładowo: bilet do Pałacu Golestan kosztuje 940 000 riale, a dla Irańczyków 210 000 riale
- kilogram niesolonych pistacji kosztuje ok. 330 000 riali
- polecana knajpa znajduje się na ul. 15 Khordad, 300-500 metrów od głównego wejścia na bazar, a nazywa się Moslem. Zjedliśmy w niej kopiec ryżu z mięsem z barana (gotowane mięso z kością – wygląda jak golonka), dwie surówki, most – czyli jogurt z czosnkiem

08 listopada 2016

Pusty Teheran i procesja w Gorgan

Przylecieliśmy do Iranu w czasie obchodów muzułmańskiego święta upamiętniającego śmierć wnuka Mahometa - Imama Husseina ibn Ali’ego. Są to dni największych szyickich uroczystości: Muhharram i Aszura.
Ulice stolicy państwa, liczącej kilkanaście milionów mieszkańców były niemalże puste, sklepy i restauracje nieczynne, zabytki i bazary zamknięte.
Spacerując po opustoszałym mieście naiwnie szukaliśmy miejsca, gdzie można coś zjeść, jednak wszystko wskazywało na to, że tego dnia będziemy pościć.

W pewnym miejscu zobaczyliśmy skupisko ludzi - czekali na coś w przeokropnie długiej kolejce. Okazało się, że była to kolejka po jedzenie. Uff… napełnimy żołądki!

Wydawanie posiłku kejme - ryżu z mięsnym sosem


Dowiedzieliśmy się, że tego dnia nikt w domu nie gotuje, sklepy i knajpy, owszem, są pozamykane, ale bogatsi muzułmanie fundują jedzenie całej reszcie. Tradycyjnym daniem jest kejme – porcja ryżu z sosem z baraniny i grochem, z posypaną na wierzchu suszoną cytryną wyglądającą jak małe frytki. Do tego przysmak – kawałek przypieczonego ryżu ze spodu garnka. Zdrowym i słodkim napojem jest woda z nasionami Tukmarii, czyli nasionami azjatyckiej bazylii. Można też dostać gorzką herbatę, którą popijamy kostki cukru.


Słodki, bardzo zdrowy napój z nasionami Tukmarii - świętej bazylii lub też herbata z kostką cukru
Święto Muharram trwa 10 dni, a jego kulminacją jest ostatni dzień – Aszura. Dlatego też, będąc w tym czasie w Gorgan, widzieliśmy uliczną, głośną procesję, w której udział wzięli wszyscy mieszkańcy miasta – tysiące ludzi!


 


Mężczyźni ubrani na czarno niosą święte artefakty, grają na bębnach, odgrywają scenki, biczują się łańcuchami i uderzają w pierś. Kobiety przyglądają się całej procesji, również uderzają dłonią w pierś wypowiadając imię Husajna.
Co kilkanaście metrów ustawione są stacje, gdzie na wysokich, żelaznych, przyozdobionych konstrukcjach wiszą lampiony. Ludzie podchodzą do owych konstrukcji i zawiązują zielone tasiemki na metalowych figurkach przedstawiających zwierzęta. W między czasie na stacjach rozdawane jest ciepłe jedzenie, słodkie desery i napoje.




Informacje praktyczne:
- jednorazowy bilet (one way ticket) na metro w Teheranie kosztuje 5 000 riali, czyli ok. 50 groszy
- wielokrotny bilet (credit ticket) to koszt 50 000 riali, czyli ok. 5 zł – jeździliśmy na nim 2 dni. Bilet kasujesz przy wejściu i wyjściu z metra/ z autobusu. Gdy środki zapisane na karcie się skończą, możesz ją doładować. Kasy znajdują się na każdej stacji metra.
- przejazd pociągiem z Teheranu do Gorgan (prowincja Golestan) trwa 10 godzin (ponad 500 km) i kosztuje ok. 25 zł
- tani nocleg w stolicy Iranu znajdziesz np. w Amol Hotel: czysto, łazienka na korytarzu, w pokoju umywalka, lodówka (cena za pokój – 50 zł)
- nocleg w Gorgan – Hotel Pars – 30 zł za pokój

Bilety komunikacji miejskiej w Teheranie